Kurs online – case study, czyli ile zarobiłem na uczeniu analityki


Kursy online to ostatnio popularny temat. Coraz więcej osób zarabia na życie dzieląc się swoją wiedzą przez Internet. Sam też dołączyłem do tej grupy i w maju rozpocząłem sprzedaż swojego kursu o Google Analytics dla E-commerce. W tym case study dzielę się wynikami i wnioskami z tego wymagającego projektu.

Wyniki mojego kursu online

Na start dane o wynikach, bo – nie oszukujmy się – większość osób dla nich czyta ten artykuł. Wszystkie wartości w kwotach netto (bez VAT).

Przychody

Od startu sprzedaży dnia 25.05.2020 r. do dnia 28.09.2020 r.:

  • 75 sprzedanych dostępów
  • 0 zwrotów (co cieszy)
  • 29 013,00 zł netto przychodu
  • 4 916,04 zł netto kosztów
  • 24 096,96 zł dochodu przed opodatkowaniem.

Koszty

Teoretycznie pewna grupa kosztów powinna być przypisana tylko częściowo do tego kursu, bo mikrofon czy program Screenflow mogę wykorzystywać przez kolejne lata do nagrywania kolejnych kursów (podobnie jak wzory regulaminów i polityki prywatności), ale dla uproszczenia obliczeń zaliczam całość.

  • WPIdea GO na rok: 2 496,00 zł
  • Mikrofon Rode NT-USB: 650,00 zł
  • Screenflow: 541,00 zł
  • Prawne (regulamin, etc.): 424,00 zł
  • Prowizje tpay: 528,21 zł
  • Reklama w Google Ads: 176,83 zł
  • Reklama w Facebook Ads: 100,00 zł

Do tego trzeba doliczyć jakieś 200 roboczogodzin spędzonych nad nagrywaniem kursu, konfiguracją platformy WP Idea, płatności i integracji z programem do fakturowania.

Czy jestem zadowolony z wyników?

Generalnie cudów nie ma, ale warto też wziąć pod uwagę moją rozpoznawalność, która wcale nie jest aż tak duża. W momencie rozpoczęcia sprzedaży kursu miałem:

  • ~5 700 wizyt miesięcznie na blogu damianrams.pl 
  • 735 emaili w bazie newsletterowej
  • 320 osób w grupie FB Skuteczna strona www

Liczby, delikatnie mówiąc, nie powalają. Biorąc pod uwagę stosunkowo niską rozpoznawalność w Internecie i brak mocnego networku w branży, wynik sprzedażowy kursu wydaje mi się całkiem sensowny. Naiwnym byłoby oczekiwać, że przychody wyniosą +100k zł, jeśli nie ma się w bazie mailowej nawet tysiąca osób.

Strzałem w dziesiątkę okazała się trwająca przez tydzień przedsprzedaż, w trakcie której kurs można było nabyć za połowę ceny (400 zł netto). Ta akcja promocyjna napędziła większość sprzedaży. Czytelnicy newslettera mieli też szansę nabyć kurs za 300 zł netto na samym początku, zanim jeszcze oficjalnie zakomunikowałem światu przedsprzedaż.

Wnioski po kursie online

Zastanawiałem się, czy w ogóle pisać ten artykuł, więc zapytałem na LinkedIn, czy warto. 70 reakcji i 26 komentarzy uznałem za wystarczający sygnał, że popyt na przemyślenia o kursach online istnieje.

Od momentu zakończenia nagrywania minęły dwa miesiące, co dało mi czas na dokładne przetrawienie wszystkich informacji i emocji.

Poniżej 8 wniosków „na chłodno”, które wyciągnąłem z pracy nad kursem Analityka E-commerce. Zaznaczam, że to tylko moje prywatne odczucia i doświadczenia – być może okażą się dla kogoś przydatne, ale nie są żadnym wyznacznikiem tego, jak powinno się robić kursy online.

#1: Zacząć jest łatwiej, niż się wydaje

Długo odkładałem nagrywanie kursu, bo z jednej strony zawsze było coś innego do zrobienia (czyli praca usługowa za pewną gotówkę zamiast kursu o niepewnym przychodzie), a z drugiej przerażała mnie wizja żmudnego wybierania i ustawiania sprzętu, wygłuszania przestrzeni (albo szukania studia do nagrań), ogarniania programu do nagrywania i edycji, etc.

Aż nagle przyszedł COVID-19, kilka tematów usługowych zostało wstrzymanych („Zobaczymy, co będzie za dwa miesiące”) lub się wyłożyło (pech chciał, że były to akurat branże, które najmocniej dostały przez koronę). Nagle czasu zrobiło się dużo, więc stwierdziłem, że lepszego momentu nie będzie i zabrałem się do pracy.

Okazało się, że to wszystko jest prostsze, niż się wydaje. Faktem jest, że mój kurs technicznie był relatywnie łatwy, bo nie nagrywałem siebie na video, a jedynie swój ekran, na którym pokazywałem różne fiku-miku w Google Analytics, Tag Manager, Data Studio i tak dalej. Przy setupie z kamerą i oświetleniem jest zdecydowanie więcej zabawy.

Natomiast do nagrania kursu stricte „narzędziowego” wystarczył mi mikrofon Rode NT-USB (wpinany, jak sama nazwa wskazuje, przez USB, więc nie trzeba żadnego miksera czy dziwnych kabli), monitor, program Screenflow (i dostępne w nim filtry dźwiękowe), a także… dwie babcine poduszki ze starych czasów, czyli takie wypchane prawdziwym pierzem, a nie dziadostwem z poliestru czy czymś podobnym. Poduszki pełniły rolę wygłuszającą moje „studio nagraniowe”, które mieściło się w rogu pokoju. Bootstrapping pełną gębą.

Poduszki to trochę mało. Możliwe, że nie dawały nic, bo akustykiem nie jestem, sprawdzałem „na czuja”, ale jakoś tak czułem się z nimi bardziej profesjonalnie 😉

Koniec końców jakość dźwięku była niezła, ale dalece odbiegała od standardu „radiowego”.

Moje profesjonalne studio nagraniowe z poduszkami wypełnionymi prawdziwym pierzem. Do dziś nie wiem, czy rzeczywiście poprawiały akustykę.

Na szczęście od kilku lat uczę się grać na gitarze basowej, więc skleiłem, że skoro na wzmacniaczu mam takie pokrętełka i jak się nimi porusza, to brzmienie się zmienia, to pewnie można coś podobnego zrobić w Screenflow. No i można faktycznie tak tam pokręcić filtrami, że jakość audio jest nagle dwa razy lepsza. Przesiedziałem nad ustawieniami cały dzień, ale finalnie różnica była ogromna.

Poniżej przykład tego, co można wykręcić w zwykłym pokoju z dwoma poduchami na biurku, który niektórzy zgryźliwie nazywali „domkiem z poduszek”.

Reasumując, całość prac związanych z ustawieniem sprzętu czy programów była łatwiejsza, niż się spodziewałem. Wcale nie trzeba dysponować super profesjonalnym sprzętem i pomieszczeniem, żeby nagrać kurs dobrej jakości.

#2: Baza mailowa to podstawa sprzedaży

Około ~70% dostępów sprzedałem dzięki bazie mailowej. To daje ~52 kursantów, co przy bazie liczącej 735 maili przekłada się na ~7% współczynnika konwersji.

Znajdą się tacy, co powiedzą, że email marketing to przeżytek, ale w moim przypadku świetnie się sprawdził. Dane pokazały mi, jaka moc tkwi w budowaniu relacji z odbiorcami przez emaile, co szczerze mówiąc dość mocno do tej pory zaniedbywałem. Chyba najwyższa pora to naprawić i podkręcić regularność w newsletterze

#3: Relacje pomagają w sprzedaży

Mistrzem networkingu to ja na pewno nie jestem, przez co relacji w branży mam wypracowanych relatywnie niewiele. Niektórzy koledzy po fachu twierdzą, że trzeba w tym celu jeździć po eventach i walić wódę (networking po polsku 😀 ), więc może powinienem w końcu posłuchać i zmienić podejście 😉

Tak czy owak, nawet te kilka udostępnień w social media od garstki kibicujących mi osób zaowocowało sprzedażą ~10 dostępów do kursu. Miło, że była to ich własna inicjatywa – stąd wielkie podziękowania dla Szymona, Roberta i Zgreda. Dla Zgreda podwójne, bo jego fanpage wykręcił najlepsze wyniki.

Wsparcie innych osób z branży pomaga wypromować kurs, bo każde udostępnienie przez kogoś rozpoznawalnego to mały stempelek ze znakiem jakości, który buduje zaufanie do produktu. To nic nowego, ale relacje warto budować – także w kontekście kursów.

#4: Zrób analizę rynku i przedsprzedaż

Idealny przepis na wtopę to poświęcić 200 godzin na nagranie kursu, którego nikt nie kupi. Dlatego cieszę się, że na początku zapytałem subskrybentów newslettera o ich potrzeby. To pomogło ukształtować treść kursu.

Kolejnym krokiem była przedsprzedaż. Tutaj celem było wygenerowanie bata, który mnie zmotywuje do ślęczenia nad nagrywaniem nawet wtedy, gdy mi się nie chce. 

Jak się później okazało, przeważnie mi się nie chciało, ale zobowiązałem się przed kilkudziesięcioma osobami, że od 1 czerwca będą publikowane lekcje, a całość pojawi się na platformie w ciągu maksymalnie 60 dni. Bez przedsprzedaży nagrywanie kursu rozciągnęłoby mi się na pół roku, albo w ogóle bym go nie skończył.

#5: Ustal deadline

Niby każdy to wie i w sumie takie to proste, że aż można o tym zapomnieć. Deadline musi być, inaczej praca się rozjedzie. Nagrywanie dużego kursu online (mój ma 10h finalnego materiału) to niezła orka. Nawiązując do poprzedniego punktu, warto się zobowiązać przed klientami, że do danego dnia dostarczycie cały materiał.

Ważne, żeby był to deadline realistyczny. Ja dałem sobie oficjalnie 60 dni na nagranie całości, ale prywatnie chciałem domkąć temat w 30 dni. “Na charakterze”, jak to się mówi.

Finalnie zajęło mi to 45 dni (w trakcie musiałem przez tydzień odpocząć, czyli samej pracy 38 dni). Większość z nich spędziłem przy kompie od 10:00 do 22:00. Przypłaciłem to stanem zapalnym stawu barkowo-obojczykowego – nie ma to jak siedzieć skurczonym przy mikrofonie, zamiast sobie kupić statyw. Szlachetne zdrowie, nikt się nie dowie…

#6: Nie przesadzaj z perfekcjonizmem

Mogłem nagrać ten kurs o wiele szybciej, gdybym nie przywiązywał przesadnej wagi do szczegółów, których pewnie prawie nikt nie zauważa. Te wszystkie powtórki przy nawet najdrobniejszym przejęzyczeniu, wycinanie przeładowań ekranu (aby zminimalizować „puste przebiegi” w lekcjach), wycinanie wdechów, wydechów, mlaśnięć, trzasków… zajęło to sporo czasu, a nie jestem przekonany, że dodało aż tak wiele wartości.

Dla porównania obejrzałem sobie kilka lekcji z kursów online innych autorów i doszedłem do wniosku, że przesadzam – bo chociaż u nich perfekcjonizmu było mniej, to kurs oglądało się wręcz lepiej, bo montaż sprawiał wrażenie bardziej naturalnego.

#7: Odpoczynek po nagraniach

Miałem nosa co do tego, że po ukończeniu tego dużego projektu będę zmęczony. No i byłem. Na szczęście zaplanowałem sobie urlop na praktycznie cały sierpień. Nie każdy może sobie pozwolić na aż taki luksus, ale nawet kilka dni totalnego luzu po nagrywaniu kursu polecam zdecydowanie.

#8: Podobają mi się kursy online

Finalny i najważniejszy dla mnie wniosek jest taki, że ten rodzaj pracy (i zarabiania) mi się podoba. Nie pamiętam kiedy ostatnio czułem aż tak często ten słynny stan flow, jak przy nagrywaniu Analityki E-commerce. Cieszy mnie, że mam gotowy produkt, który może zarabiać w zautomatyzowany sposób. Dywersyfikacja źródeł przychodu to fajna sprawa.

Podsumowanie

Czy tworzenie kursów online jest dla każdego? Absolutnie nie. Nawet jeśli czujesz, że cały proces by Ci się podobał, a wizja przychodu „pasywnego” kusi, to nie oszukujmy się – bez zbudowanego zasięgu w sieci trudno będzie Ci cokolwiek sprzedać.

Nagrywanie kursu online to też niezły sajgon, bo na stworzenie 60 minut finalnego materiału musiałem łącznie poświęcić średnio 15 razy tyle (!). Przygotowanie materiałów, przećwiczenie lekcji „na sucho”, wiele podejść do nagrania, edycja, poprawki, upload video, dodanie lekcji w systemie – to wszystko zajmuje sporo czasu.

Do tego jeszcze dochodzą pułapki takie jak syndrom oszusta, niechęć do własnego głosu czy strach przed opinią innych. To też trzeba przepracować, wymaga to energii i samozaparcia. Nie każdy sobie z tym poradzi.

Jeśli masz odbiorców w konkretnej niszy i widzisz, że można nagrać praktyczny kurs, to zbadaj rynek – może warto się pochylić nad tematem. Przestrzegałbym jednak przed skakaniem na główkę w nieznany akwen, bo można zmarnować sporo czasu i energii, a zarobić grosze.


Similar Posts

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

4 Comments